O co chodzi z tymi spiskami, teoriami spiskowymi? Dlaczego tak łatwo stać się dziś ich częścią, stanąć w długim cieniu, który rzuca już samo wspomnienie tej nazwy? A gdy już tam staniemy nie ma wątpliwości, że jesteśmy po tej gorszej, mrocznej stronie ludzkości. Dlaczego ten zarzut, to napiętnowanie stało się tak wszechobecne i tak skuteczne? Czemu z taką łatwością kończy nieraz udaną karierę albo szczere dociekanie prawdy? Bardziej niż same teorie spiskowe – cokolwiek rzeczywiście odpowiada temu terminowi – interesuje mnie dyskurs antyspiskowy. Ów oficjalny gest demaskacji, który odmawia dyskusji deprecjonując z góry przeciwny sobie rodzaj myślenia. Do czego służy ten odruch i skąd się bierze? Co próbuje ośmieszyć ośmieszając niekiedy teorie faktycznie niedorzeczne albo całkiem szalone? Ale kto może orzekać o zdrowiu bądź chorobie danej teorii? Kto ma prawo leczyć innych z mylnych przekonań i nieprawomyślnych koncepcji?
W moim świecie dobrze wiadomo, że bycie zwolennikiem teorii spiskowej oznacza dyskwalifikację i to pod wieloma względami. Myślimy blokami przeciwko innym blokom, więc nikt nie chce być zdemaskowany jako przedstawiciel wrogiego obozu, nawet w najdrobniejszej kwestii. A czujniki mamy czułe, a nawet przeczulone. Czasem wystarczy drobne potknięcie, żeby doświadczyć publicznego zniesławienia. Właściwie należałoby powiedzieć, że moje środowisko – cokolwiek rzeczywiście odpowiada temu terminowi – zajmuje się głównie tropieniem tych czerwonych lampek nieprawomyślności u siebie i u innych stając się w ten sposób coraz bardziej przewidywalne i coraz głębiej konformistyczne. Ale to na inne rozważania.
W ramach aktualnej wojny kulturowej naprawdę łatwo można wylądować w naprawdę niemiłym towarzystwie. No bo wiadomo… Protokoły mędrców Syjonu… rasistowskie teorie międzywojnia… no bo paranoja, która czai się za nadmiernym zaangażowaniem w ujawnienie odkrytej prawdy. Wielu z moich kolegów i koleżanek chciałoby mieć pracę Johna Nasha z Pięknego umysłu, ale niekoniecznie za cenę biegania po nocy do stodoły obwieszonej zakreślonymi wycinkami z gazet, w których pobrzmiewać ma zaszyfrowany kod spiskowców.
Z punktu widzenia poważnej teorii teoria spiskowa wydaje się całkiem bezużyteczna. Jest intelektualnie prostacka, gdyż pospiesznie szuka rozwiązania tam, gdzie prawdziwe myślenie godzi się ze złożonością świata. Chce prawdy tu i teraz, bo nie wie, że z tą prawdą różnie bywa i każdy bierze sobie z niej tyle ile można mieć na własny użytek. Zwolennicy teorii spiskowych nie mają ani intelektualnych, ani instytucjonalnych środków do tego, żeby na równych prawach konkurować z oficjalnymi wykładniami rzeczywistości. Kieruje nimi często resentyment, który czyni ich koncepcje chronicznie stronniczymi, uproszczonymi, łopatologicznymi. Teorie spiskowe czerpią z alternatywnych źródeł wiedzy, polegają na wątpliwych autorytetach, ulegają samozwańczym prorokom, którzy często są dyskredytowani przez swoje środowisko. Funkcjonują w rejestrze niepowagi, są pokracznym rodzeństwem szlachetnie urodzonych myśli i przekonań.
Muszę przyznać, że gdy rozwijam tę charakterystykę nabieram dziwnej sympatii do tego powszechnie zniesławionego, choć zarazem bardzo nieprecyzyjnego, terminu. Czy wspomniane cechy nie stosują się w równej mierze do krytycznej myśli? Czy ta ostatnia nie dzieli niekiedy z teoriami spiskowymi smutnego losu wygnańca z akademickich i dziennikarskich panteonów? Czy nie eliminuje się jej systematycznie z politycznego mainstreamu, stref medialnego uznania, wyselekcjonowanego grona autorytetów?
Dlaczego więc w moim świecie, który z dumą podkreśla swoją krytyczność, teorie spiskowe traktowane są z taką zaciętością? Czy to kwestia rywalizacji czy może ostrożności wobec granicy, której za nic nie można przekroczyć? Może każda myśl krytyczna musi mierzyć się ze swym spiskowym potencjałem jak z owym cieniem, który wyznacza miejsce po złej stronie mocy? Ale gdzie dokładnie leży ta granica i dlaczego mam wrażenie, że zawsze wyznacza ją de facto przeciwnik nie tylko myślenia spiskowego, ale i krytycznego, który czerpie korzyści zarówno z ich rywalizacji, jak i z ich pomieszania? Czy da się wyznaczyć tę granicę samemu nie rezygnując z „naiwnej” wiary w prawdę, która raz odkryta rozwiąże dylemat każdego, kto nie chce wytracić swej krytycznej mocy na rzecz łatwizny myślenia spiskowego?
Czy autentycznym przeciwieństwem – i przeciwnikiem – teorii spiskowych jest jednak myślenie krytyczne czy może coś innego? Zaryzykujmy hipotezę, a tu będziemy, siłą rzeczy, sporo ryzykować. Teorii spiskowej sprzeciwia się nie myślenie krytyczne, ale coś, co należałoby nazwać myśleniem mieszczańskim. Jest to zjawisko głębsze i bardziej niepokojące niż to, co zwykło uchodzić za cnoty czy wady mieszczaństwa jako klasy. Dziś zresztą wszyscy jesteśmy już i chcemy być, mieszczanami, więc nie ma co bawić się w te łatwe socjologiczne tropy. Myślenie mieszczańskie charakteryzuje się tym, że mimo wszystkich narzekań i krytyk, mimo świadomości wielu skandalicznych wymiarów naszego świata, czuje się w rzeczywistości dość komfortowo. Akceptuje jej parametry, wchodzi w jej ścieżki awansu, zabiega o pozycje prestiżu, a co najważniejsze – powtarza piętnujące gesty narzucone przez władzę. Dlatego tak łatwo staje się mimowolnym rzecznikiem status quo uważając się oczywiście za przedstawiciela rozumu, rzecznika realizmu i miłośnika faktów.
A może żyjemy w świecie, w którym konformizm naznaczył tak głęboko nasze myślenie, odczuwanie, postrzeganie, reakcje emocjonalne i społeczne odruchy, że jedyną naprawdę pobudzającą alternatywę – i być może ostatnie sygnały autentycznych problemów – dosłyszeć możemy już tylko z drugiego brzegu, na który rzadko, jeśli w ogóle, się zapuszczamy? A gdyby prawda była dziś dostępna tylko w dyskursie idioty albo w tym, co dominujące instytucje i autorytety tak właśnie określają? Może dopiero w tej trudnej do przyswojenia, zniekształconej formie dociera do nas nasza własna intelektualna nieświadomość? Nasze niedomyślenie spowijające drobne wyspy autentycznej myśli?
Każdy kto chwilę przyglądał się oficjalnym prawdom i ich głosicielom z odrobiną podejrzliwości zauważył zapewne jak często opierają się one na jawnych nonsensach lub jaskrawych uproszczeniach. Ich powaga jest często tylko upudrowanym banałem, niekiedy zaś po prostu kłamstwem. Jeszcze dziś przecież te autorytety, instytucje, ośrodki medialne potrafią bronić nielegalnych wojen, legitymizować tortury i przymykać oczy na niesprawiedliwość, która powinna im je wykuć, gdyby naprawdę chcieli jej się przyjrzeć. Czy obalanie tych ugruntowanych, choć niedorzecznych przekonań jest szukaniem spisków? Na pewno. A może jest też ich znajdywaniem? Komu zależy najbardziej na tym, żeby „spiski” istniały zawsze w rejestrze „rzeczy nieistniejących”, a ich analitycy zawsze i wszędzie lądowali w celi śmiechu razem z innymi szajbusami?
Od największych myślicieli krytycznych XX wieku – na czele z Walterem Benjaminem i Antonio Gramscim – wiemy, że historię piszą zawsze zwycięzcy i to oni modelują aktualną wersję tego, jak wygląda rzeczywistość. Ci, którzy jej nie podzielają automatycznie lądują na marginesie, gdzie zamiast oklasków słychać raczej szyderczy śmiech albo słowa cierpkiego oszczerstwa. Nie wszyscy tworzą teorie spiskowe, ale sam moment wyłomu z obowiązującej wszystkich wersji jest wykroczeniem poza spisek, poza tekst napisanej odgórnie historii i pisanego na bieżąco skryptu. Ten moment wystarcza, żeby odszczepieńców traktować z pogardą i lekceważeniem. On też pozwala jednak spojrzeć na teorie spiskowe jako na dyskurs wykluczonych, formę wiedzy dostępnej tym, których wywłaszczono z rozumienia i odebrano prawo głosu. I każdy kto mimo wszystko próbuje mówić wydaje się z pozycji uprzywilejowanych niedorzeczny, a może niebezpieczny.
Spiski – ten cykl tekstów to rodzaj myślenia na głos, niegotowa forma refleksji oparta na odruchu podejrzliwości. Bo myśl, jeśli jeszcze istnieje, występuje dziś przeciw rzeczywistości. I przeciw myślowym „pakietom” niezależnie od ich możliwych zasług. Może właśnie w tej powtarzalnej, fragmentarycznej, niegotowej narracji da się rozwijać analizę współczesnych machinacji władzy i kultury, a zarazem nie zastygać w gotowej i z konieczności wyalienowanej mitologii? Rytm myślenia będzie pokrywał się tu z rytmem zapisków. Te zaś, będąc spisywaną na gorąco podejrzliwością, odpowiadać będą spiskom, które naznaczają naszą rzeczywistość albo przynajmniej sprawiają takie wrażenie.
W przeciwieństwie do zamkniętych teorii spiskowych te Spiski będą próbą trwania w zagubieniu, nie zaś ucieczką z jednego rodzaju zadomowienia w drugi, z jednej formy myślenia mieszczańskiego w inną. Nie wiem, dokąd prowadzi ten eksperyment, nie mam jasno sprecyzowanych założeń ani celów. Raczej chciałbym podzielić się kilkoma odkryciami, które wstrząsnęły moim rozumieniem świata, a które wydają się zadziwiająco nieobecne nawet tam, gdzie zwykle udawałem się po wiedzę lub rzetelną myśl. Sam jestem ciekaw, co to znaczy.
Sandra
23 stycznia, 2022 at 4:16 pm
Świetny felieton. Dziękuję i czekam na więcej.