Spiski #8: Spiskowa teoria prawdy

A co gdyby tzw. teorie spiskowe mówiły nam coś o naturze prawdy? A nawet wskazywały właściwe na dzisiejsze czasy kryterium prawdziwości?

Słyszałem ostatnio dowcip: „Jaka jest różnica między teorią spiskową a prawdą? Sześć miesięcy”. Wywołuje on we mnie śmiech raczej ponury i cyniczny, towarzyszący zwykle rozpoznaniu smutnej prawdy, na którą nie ma się nijak wpływu. Ponieważ wszystko, co nie podoba się w mainstreamie i podważa jego narracje – a te zbudowane są dziś z gry na emocjach i rekordowej hipokryzji – zyskuje od razu miano teorii spiskowej, trudno się dziwić, że niektóre po niedługim czasie okazują się prawdą. Gdyby nie ci straszni twórcy teorii spiskowych wciąż pewnie wszyscy wierzyliby, że największa pandemia ostatnich kilkudziesięciu lat zaczęła się dlatego, że jakiś przypadkowy przechodzień otarł się o nietoperza na mokrym targu w Wuhan. A to, że w mieście istnieje jakiś instytut wirusologii, w którym akurat wtedy prowadzono niebezpieczne badania nad nowymi wirusami typu Sars uznawaliby za czysty przypadek. A czego to nie powiedziano o zwolennikach lab leak theory jeszcze kilkanaście miesięcy temu?! Jakich to nie użyto technik niszczenia reputacji, żeby żaden szanujący się człowiek nie mógł pozwolić sobie na traktowanie tej hipotezy poważnie!

Podobny dowcip można by stworzyć wokół pojęcia dezinformacji. No bo dziś, gdy wszyscy z nią walczą, mało kto wspomina czym się ona właściwie różni od prawdy. Może dlatego, że niczym się nie różni. Dezinformacja nie oznacza fałszu – zwłaszcza, gdy przyjrzymy się, co dziś za dezinformację uchodzi – ale po prostu informację z jakichś względów niedopuszczalną. To taki news, którego nie pokażemy, bo trochę krzyżuje nam plany i psuje zaufanie do narracji. Nasi sponsorzy nie byliby zresztą zadowoleni. Choć instrumentalizacja informacji jest dziś powszechna, w mediach słychać słowo „dezinformacja”, tylko w odniesieniu do państw, których akurat mamy nie lubić. Przez ostatni rok ani razu nie usłyszałem chyba frazy „amerykańska dezinformacja”, „ukraińska dezinformacja” czy „francuska dezinformacja”, nie dlatego przecież, że coś takiego nie istnieje, tylko dlatego, że ma nam nie przeszkadzać. To dezinformacja z właściwym certyfikatem pochodzenia. A jak komuś się to nie podoba to dlatego, że uległ teoriom spiskowym i dezinformacji z wiadomych miejsc.

 Żyjąc we współczesnym świecie mimochodem, milcząco przyjmujemy pragmatyczną koncepcję prawdy. Wbrew tradycyjnej teorii, która uznawała, że prawdą jest to, co wykazuje zgodność z rzeczywistością, pragmatyzm zdefiniował prawdę jako to, co użyteczne w ramach danego działania. W nauce na przykład prawdą jest to, na czym opiera się konsensus większości ekspertów, badaczy i administratorów. Teoria ta opiera się oczywiście na założeniu, że wszyscy aktorzy życia społecznego są na tyle racjonalni, że nie przyjmą za prawdę czegoś, co jawnie im szkodzi lub co ma się nijak do rzeczywistości. Takie kryterium prawdy stosujemy dziś wszyscy, a właściwie stosujemy się do niego nieświadomie, gdy akceptujemy bez zastanowienia proponowany nam podział na informację i dezinformację, teorię akceptowalną i teorię spiskową.

Ale skoro prawda leży tam, gdzie umieszcza ją opinia większości, trzeba zadać sobie pytanie, kto ową większością właściwie jest? Kto sprawuje moc rozstrzygania za innych, co stanowi dopuszczalne, a co niedopuszczalne wnioski, o co wolno pytać a co wywoła natychmiastowy odruch oburzenia? Problem polega na tym, że choć świat stosuje pragmatyczną teorię prawdy sam nie wygląda tak jak zakładała ta teoria. W aktualnych warunkach społeczno-politycznych, gdzie 1% najbogatszych zarabia dwa razy więcej niż 99% reszty świata, to mikro-mniejszość jest w stanie dyktować całej reszcie swoje warunki. W końcu to ona posiada nie tylko środki produkcji, ale też dystrybucji; ma dostęp do technologii, instytucji naukowych, think tanków, polityków, itd. Nie ma się więc co dziwić, że te pozostałe 99% populacji opisuje świat za pomocą kategorii narzuconych przez tę mniejszość, skoro z jej przewagą nie da się dziś nijak negocjować. Widać to wyraźnie w kwestiach politycznych i tym, jak skutecznie zdziesiątkowano poważne ruchy protestu i sam język, który im towarzyszył.

To Julien Assange siedzi dziś w więzieniu a nie Bush, Blair czy inny Cheney, których zbrodnie założyciel Wikileaks ujawniał. Po alterglobalistach, Indignados, ruchu Occupy nie ma dziś prawie śladu, a barykada przesunęła się w miejsce kulturowych podziałów w obrębie 99%, co doskonale odpowiada rządzącej nami mniejszości. Nawet progresywne ideały zmieniły się tak bardzo – nie tyle co do substancji, ile priorytetów – że niedługo będziemy kłócili się o istnienie dwudziestej siódmej płci, ale wciąż nie opodatkujemy zysków kapitałowych choćby o 0,00001 %. Dla większości moich progresywnych znajomych samo postawienie sprawy w ten sposób może być oburzające, tak bardzo nauczono ich w międzyczasie oburzać się nie na to, co trzeba. I teraz, w trakcie, gdy właśnie odbiera nam się na lata, jeśli nie na zawsze, jakikolwiek udział we współdecydowaniu o losach świata, najważniejsze wydają się im kwestie tyleż emocjonujące, co mało istotne z punktu widzenia całości.

Prawdą jest więc dziś po prostu to, co jest użyteczne dla klas panujących, co podtrzymuje ich wizję świata oraz dalej podporządkowuje rzeczywistość jej interesom. O tej niemal magicznej możliwości manipulowania zbiorowymi emocjami i myślami pisał już sto lat temu Gilbert K. Chesterton: „Dzisiejsi bogacze oświecają biedaków, głosząc naukę. Za pół wieku będą ich pewnie oświecać, głosząc taką czy inną pseudonaukę. Dzisiaj narzucamy im obłędny materializm; jutro może to być obłędny spirytyzm. Ale od jednego nie odstąpimy nigdy; jeden subtelny i odwieczny dogmat zostanie bez zmian – to my jesteśmy od nauczania. (…) Staliśmy się czymś więcej niż klasą wykształconą. Staliśmy się klasą kształcącą – czyli klasą prześladowców”[1].

Klasy panujące mogą dziś wytworzyć dowolny rodzaj konsensusu nawet wobec rzeczy, które chwilę wcześniej wydawały się absolutnie nie do pomyślenia. Pod tym względem pandemia Covid-19 i wojna w Ukrainie stanowią przykłady prawdziwych arcydzieł propagandy. W trakcie największej pandemicznej gorączki media głównego nurtu uznawały nawet naturalną odporność na wirusa przebytej już choroby za oburzającą teorię spiskową! Mimo iż nauka uznaje to za oczywistość od kiedy istnieje. Wojna w Ukrainie pozwoliła zachodnim mediom zmienić tamtejszych neo-nazistów najpierw w bojowników o demokrację, by po ponad roku parlament Kanady mógł już bez problemu oficjalnie celebrować 98-letniego weterana SS-Galizien, bo zasłużył się w walce z sowiecką Rosją w II wojnie światowej. Co więcej, gdy skandal jednak wybuchł, media zachodnie przystąpiły do rozmydlania rzeczywistości przekonując, że sprawy są „bardziej skomplikowane” i przecież, jak głosi tytuł jednego z artykułów w serwisie „Politico”, „walka z ZSRR niekonicznie czyniła Cię nazistą[2]. Wiadomo, nie każdy członek kolaboranckich oddziałów utworzonych przez SS był nazistą. Myślę, że jest tylko kwestią czasu, gdy dowiemy się, że pewien niespełniony austriacki malarz też w sumie nie wiedział o Zagładzie, a przecież chciał dobrze, chciał zniszczenia Rosji. 

Zwróćmy uwagę, że w dzisiejszych warunkach niebezpiecznym wariatem czyni Cię uznawanie podstaw wirusologii za prawdę a agentem Putina niechęć do relatywizowania zbrodni nazistowskich w trakcie II wojnie światowej. Nasza dzisiejsza rzeczywistość medialna przypomina film Fakty i akty [Wag the Dog, 1997], gdzie z dnia na dzień można wymyślić świat od nowa. I jeśli ktoś nie ma poczucia, że manipuluje się jego psychiką mniej więcej tak szybko jak pies potrafi machać ogonem, to chyba tylko dlatego, że się tym psem już stał. A zwolennikiem teorii spiskowej staje się dziś nie dlatego, że się mówi nieprawdę, tylko za to, że nie zmienia się zdania na akord. Jak pokazują powyższe przykłady w obecnej sytuacji zachodnia opinia publiczna jest strukturalnie niezdolna pokazać swym społeczeństwom złożoności problemów, które ich dotyczą.

Dlatego przeciw obowiązującej dziś, pragmatycznej teorii prawdy zaproponowałbym możliwość innego spojrzenia, które nazwałbym tu – odrobinę dla prowokacji – spiskowym. Przydatna jest tu psychoanaliza, która bada przecież przede wszystkim praktyczne sposoby, jakie wynajduje ludzki podmiot, aby nie skonfrontować się nigdy z prawdą o samym sobie. W końcu pobyt w gabinecie składa się z wytężonej i niekiedy żmudnej analizy mechanizmów obronnych, dzięki którym jednostka usuwa sprzed swych oczu prawdę, która jest niewygodna, zagrażająca, czy choćby niespodziewana.

Ta podstawowa wiedza o ludzkim podmiocie bywa również widoczna w zachowaniach grupowych. Weźmy przykład rodziny, w której przez lata dokonywano przemocy na dzieciach. Mówi się w niej o wszystkim tylko nie o tym. Ba, ojciec, który był oprawcą własnych dzieci, prawdopodobnie udziela im teraz rad, moralnych pouczeń, może nawet połajanek podkreślających jak wielkim jest dla nich autorytetem. Mroczna przeszłość nie przeszkadza mu ani trochę w tej bezwstydnej praktyce. Pozostali członkowie rodziny robią wszystko co mogą – czasem aż do całkowitego wyczerpania czy depresji – żeby nie zaburzyć tej pozornej idylli. Chcą wciąż, w swoim przekonaniu, trzymać w ryzach rodzinę, która dawno się rozpadła.

Jaka jest prawda tej rodziny? Gdzie jej szukać? Jeśli ktoś chciałby ją poznać musiałby drążyć to, co ukryte, niewypowiedziane, czego przyznanie jest dla jej członków skandalem. Prawda tej rodziny znajduje się dokładnie tam, gdzie jej ojciec odnalazłby jedynie „teorię spiskową”. Tak też zachowuje się dziś główny nurt debaty publicznej – próbuje za wszelką cenę bronić chorego systemu uznając zarazem jego krytyków za jakichś zwariowanych podżegaczy. Broń Boże nie dowiadujmy się czy oficjalna wersja na pewno trzyma się kupy! Nie zadawajmy pytań, nie prezentujmy kontekstu! Czyżby ludzie, którzy zabrali nam cały świat – majątek, instytucje, rynek, klimat, kulturę, politykę, itd. – mogli okłamywać nas jeszcze w kwestii aktualnie toczącej się wojny? Niemożliwe! Coś takiego mógłby wymyślić tylko potwór albo agent wiadomego przywódcy wiadomego kraju.

Oczywiście świat międzynarodowej polityki czy świat społecznych interakcji jest o wiele bardziej skomplikowany niż podany przeze mnie przykład rodziny. Nie da się automatycznie przeszczepić metod jej analizy na wszystkie zbiorowości. Jeśli jednak coś z tego wynika na temat prawdy to z pewnością to, że nie jest ona – jak lubią mówić nasi prawicowi politycy – wartością rodzinną. Nie bierze się z przynależności do odpowiedniej grupy i podzielania wygodnego dla niej punktu widzenia. Ze swej istoty prawda jest dzisiaj – na przekór naszej kulturze – anty-pragmatyczna, to znaczy jest tym, co niewygodne i niechciane. Bo gdyby przyznać się do tego jak jest naprawdę, trzeba by cały system zbudować od nowa. A kto niby z rządzącej nami mniejszości miałby na to ochotę?

Znalezienie metody docierania do tak rozumianej prawdy nie wydaje się aż tak skomplikowane. Pokrywa się z tradycyjnym etosem dziennikarskim zanim zawód ten zaczął zmieniać się w PR klas panujących. Jeśli toczy się wojna, należy założyć, że każda jej strona uprawia propagandę, podobnie jak uprawiają ją „sprzymierzeńcy” po obu stronach. Szukanie prawdy nie polega więc na przylgnięciu do jednej z tych narracji i walce z „dezinformacją” po drugiej stronie. Prawda nie jest ani tu, ani tam. Nie jest tym bardziej pośrodku, w wyniku jakiegoś metafizycznego dekretu zmuszającego nas do tego, żeby zawsze brać trochę tego, trochę tego. Prawda jest tam, gdzie jest i żeby ją ustalić lub poznać, trzeba się naprawdę nieźle napracować. Tak jak w terapii, która nie przypadkiem trwa nie godzinę czy dwie, ale czasem całe lata. I wymaga czasem powiedzenia sobie rzeczy, których za żadne skarby nie chce się słyszeć.

Prawdą jest to, czego boi się przemocowy ojciec i co pozwalają mu ukrywać zależni od niego członkowie rodziny. Więc jak słyszysz, że tworzysz teorię spiskową, bo zadałeś jakieś pytanie lub przywołałeś jakieś fakty, wiedz, że właśnie dotknąłeś jakiegoś bolącego nerwu, czułego punktu, który może wskazywać właściwą drogę. Tam, gdzie jest natychmiastowy gest obronny, potrzeba wielokrotnego zaprzeczenia, wyścigi w moralnym oburzeniu, tam być może ukrywa się niewygodna prawda, którą ktoś stara się egzorcyzmować.

Żeby ją odnaleźć nie wystarczy jednak wiedzieć, co ukrywa taka lub inna grupa, ale także, co samemu chce się przed sobą za wszelką cenę schować.  Nikt nie jest tu wolny od mechanizmów korumpujących emocje i myśli. Nikt nie jest obiektywny dlatego, że się za takiego uznał. Odnalezienie prawdy nie oznacza więc naiwnego i konformistycznego „bycia sobą”, które reklamuje się od dawna po to, żeby wszystkich do siebie ostatecznie upodobnić, ale permanentne spiskowanie przeciwko sobie i w konsekwencji przeciwko reszcie świata. Jeśli ktoś uważa, że tak rozumiana prawda leży na granicy paranoi, trudno odmówić mu racji. Nikt nie obiecywał, że jest ona tam, gdzie polite society rozdaje swoje ordery i cieszy się komfortem swojego towarzystwa.


[1] G. K. Chesterton, Przedstawiciele ludu, w: tegoż, Obrona świata, Jaga Rydzewska, Fronda, Warszawa 2006, s. 220.

[2] Por. https://www.politico.eu/article/fight-against-ussr-nazi-waffen-ss-trooper-yaroslav-hunka-world-war-ii-soviet-union-germany/, dostęp 6 października 2023.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *