W zbiorowych nastrojach na Zachodzie coś się nagle zmieniło. Od kilku dni wszyscy współczują Palestyńczykom z Gazy, których Izrael poddaje teraz kampanii masowego głodzenia. W mediach społecznościowych płomienne akty niezgody rosną jak grzyby po deszczu, a flagi palestyńskie nagle dotknął cud odtabuizowania. Przebudzenie sumień dotknęło nawet tych, którzy od dwudziestu dwóch miesięcy trwającego ludobójstwa albo nie wykazywali nim specjalnego zainteresowania, albo wręcz jawnie kibicowali oprawcom. Nie chodzi tu przecież wcale o „zwykłych ludzi”, ale o środowiska inteligenckie, akademickie czy kulturalne. Nagle Palestyna stała się modna a empatyzowanie z nią włączono do pakietu porządnego obywatela.
Sprzeciw tak, ale tylko we właściwym czasie
Wiele można by pisać o tych dramatycznych przemianach wrażliwości, o tych nagłych nawróceniach dokonanych później niż późno i całkowicie niemożliwych jeszcze chwilę temu. Może nawet należałoby wniknąć głębiej w te tajemnicze procesy odzyskiwania wzroku, zdolności rozumienia, uznania czegoś, czemu przed chwilą zaprzeczało się z moralizującym uniesieniem. Nie zajmujmy się jednak indywidualną psychologią, motywacjami czy kalkulacjami. Ważniejsze jest bowiem przyjrzenie się ideologicznym uwarunkowaniom tych gestów, bo to one wskazują nie tylko źródło nagłej zmiany, ale też jej realny wymiar i prawdopodobne konsekwencje.
Powiedzmy sobie szczerze: dziś można już współczuć Gazie, bo sygnał do otwarcia serc przyszedł z góry. Partia Demokratyczna w USA wykorzystuje teraz ten temat w swojej wojnie podjazdowej z Trumpem. Okazało się bowiem, że prezydent waha się w kwestii ujawnienia listy klientów Epsteina, więc jego oponenci – dotychczas straszeni jej zawartością – przeszli teraz do kontrataku. Trump odwdzięcza się ujawnieniem skali manipulacji przy uruchomianiu Russiagate i publikuje materiały demaskujące udział w tym spisku agencji wywiadowczych i najwyższych urzędników państwa. W związku z tym Demokraci wyciągnęli Gazę i próbują obarczyć obecną administrację odpowiedzialnością za politykę Izraela.
Oczywiście wszyscy tutaj kłamią. Po pierwsze, Epstein miał znajomości po obu stronach politycznej barykady (na tym polegał cel jego działań). Po drugie, nawet jeśli Russiagate jest w istocie hańbiącym przypadkiem politycznej fabrykacji i manipulacji opinią publiczną, Trump od dawna już nauczył się języka swoich prześladowców i w polityce wobec Rosji jest już pełnowymiarowym neokonem. Po trzecie, za Gazę odpowiadają wszyscy, bo przez dwa lata trwania ludobójstwa cała elita polityczna Waszyngtonu podskakiwała tak jak zagrał jej Netanjahu.
Jednak sygnał do zmiany myślenia ma też inne źródła. Oto Emmanuel Macron zapowiedział, że we wrześniu uzna państwo palestyńskie na obradach Zgromadzenia Ogólnego ONZ. W sukurs przyszedł mu Keir Starmer zapowiadając mniej więcej to samo. Jakby tego było mało rektorzy izraelskich uczelni wystosowali list do swojego premiera domagając się zaprzestania blokady humanitarnej Gazy. Zastanawiająca jest ta synchronizacja stanowiąca dokładne odzwierciedlenie wcześniej równie doskonale zorkiestrowanego milczenia.
Nic dziwnego, że i polskie elity postanowiły wreszcie ujawnić głębię swych moralnych rozterek. W końcu nie od dziś wiadomo, że nie są one zdolne do żadnej własnej refleksji czy niezależnej postawy, tylko od czasu do czasu przykrywają tę indolencję sygnalizowaniem cnoty, gdy nie kosztuje to już zbyt wiele. Ich moralny kompas i refleksje o świecie są doskonale dostrojone do aktualnych zapotrzebowań najważniejszych ośrodków władzy. Nawet wówczas – a może przede wszystkim wówczas – gdy dobywają z siebie ton moralnego oburzenia.
Ograniczanie strat
Gdy tylko abstrahujemy na chwilę od indywidualnych motywacji i przyjrzymy się szerszemu ideologicznemu kontekstowi tych nagłych wzlotów etycznej wrażliwości, zobaczymy, że wcale nie chodzi tu o sprzeciw wobec polityki Izraela. A nawet wręcz przeciwnie – o jej zawoalowaną obronę.
Weźmy Radka Sikorskiego, polskiego Ministra Spraw Zagranicznych, bo to doskonały miernik serwilizmu zachodnich polityków wobec Izraela w szczególności i amerykańskiego imperializmu w ogóle. W niedawnej wypowiedzi uznał on, że Izrael, choć został „sprowokowany”, to jednak „nadużył siły” a w Gazie „ilość ofiar po prostu jest za duża”. Co więcej, Izrael „nawet jeśli działa w samoobronie nie jest zwolniony z respektowania prawa międzynarodowego”.
Mamy tu przykład wypowiedzi, której treść stoi w rażącej sprzeczności wobec jej faktycznego oddziaływania. Pozornie można by uznać, że polski minister krytykuje Izrael ujmując się za głodującymi i umierającymi cywilami w Gazie. Co jednak znaczy, że „ilość ofiar jest za duża”? Czyżby istniała jakaś liczba ofiar, która byłaby dla Sikorskiego w sam raz? Skoro zabiera głos dopiero teraz, wygląda na to, że liczba ta to – jak szacunki ofiar – coś między kilkadziesiąt a kilkaset tysięcy. Dopóki się jej nie przekroczy nie można stwierdzić, że Izrael „nadużył siły”. Został wszak sprowokowany. Oznacza to, że dopóki nie przekroczy pewnej granicy, państwo to realizuje w zasadzie swoje prawo do obrony.
W tej wypowiedzi mimochodem przemyca się więc normalizację nielegalnej izraelskiej okupacji Palestyny oraz polityki kolonizacji i apartheidu sięgającej daleko przed 7 października 2023 roku. Pod pozorem krytyki, Sikorski umacnia więc retorykę stosowaną przez sam ludobójczy rząd Netanjahu. Co więcej, zupełnie nie wspomina o tym, że tego rodzaju postawa wobec Palestyńczyków jest logiczną konsekwencją ideologii syjonistycznej. Likwidacja getta warszawskiego przez nazistów nie była przesadą, ale konsekwencją jego zbudowania. A to wynikało wprost z nazistowskiej ideologii. Podobnie jest z Gazą, gdzie – jak pokazała niedawno Francesca Albanese – ekonomia okupacji płynnie przeszła w ekonomię ludobójstwa. Jak widać bez realnego sprzeciwu politycznego establishmentu na Zachodzie.
W całym tym teatrze ekspiacji nie chodzi więc wcale o sprzeciw wobec ludobójstwa, tylko o usankcjonowanie dalszego przemilczania – tak, przemilczania! – jego najważniejszych powodów. I nie chodzi tu tylko o „historyczny kontekst”, który potrzebny jest do akademickich debat. To jest to, co się naprawdę dzieje w Palestynie.
Pranie reputacji i odzyskiwanie kontroli
W wymiarze społecznym trwający obecnie festiwal moralnego odrodzenia elit też wywołuje podobne skutki. Chodzi o to, żeby ci którzy dotychczas milczeli nie tylko niepostrzeżenie odzyskali nadszarpnięty honor, ale też żeby zachowali dalej pozycję autorytetu. Żeby to oni znów decydowali co, kiedy i jak można nazwać. To jest walka o reprodukcję zachwianej hierarchii, a nie jakaś etyczna metamorfoza.
Widać to zwłaszcza po tym, że pierwsza rzecz jaką elity robią po odzyskaniu przytomności jest oczywiścieodsyłanie do kąta radykałów, którzy „popierają Hamas”. Znów elity „krytykują Izrael” używając do tego zarazem kluczowych figur izraelskiej propagandy. To doskonale reglamentowany sprzeciw, który w swej najgłębszej istocie nie podważa legitymacji oprawców.
W Apelu do władz RP o nałożenie sankcji na Izrael, podpisanym przez wiele osób ze środowiska akademickiego i artystycznego [również przeze mnie, ze względu na słuszne postulaty] znaleźć można nawet zdanie o tym, że ludobójstwo „sprowokował straszny atak terrorystyczny przeprowadzony przez bojówkarzy Hamasu”, chociaż „za jej dalszy przebieg i potworne skutki odpowiadają dziś przede wszystkim władze Izraela”. Ciekawe, że władze Izraela nie wydają się odpowiadać za wcześniejszy przebieg tej historii, zanim zostały „sprowokowane” do masakry Gazy.
Swoją drogą warto zastanowić się nad tym, czemu nawet potępiając planowane głodzenie niemal dwóch milionów osób w Gazie wciąż trzeba trzymać się izraelskiej wersji wydarzeń. Czemu nawet ta masowa eksterminacja Gazańczyków w niczym nie narusza zasadniczych elementów tej wizji świata. Wracamy tu do uprawiania przez korporacyjne media – które też wykorzystują okazję do prania dziś własnej zasłużenie fatalnej reputacji – rytuałów „potępiania Hamasu”, tak jakby to Hamas odpowiadał za lata apartheidu, okupacji, przemocy i wyzysku, a nie Izrael.
Istotę tego rytuału opisał ostatnio trafnie Tarik Cyril Amar. „W rzeczywistości chodzi o ideologiczny test podporządkowania, rodzaj przysięgi lojalności. Jesteśmy zobowiązani składać ją wciąż od nowa, żeby udowodnić, że stosujemy się do podwójnych standardów Zachodu, który proaktywnie pomaga Izraelowi w dokonywaniu ludobójstwa. Wymóg ten jest, mówiąc inaczej, doskonale moralnie perwersyjny. Przebrany za test na umiarkowanie albo zdrowy rozsądek, (…) jest tak naprawdę testem na korupcję: udowodnij nam, że jesteś przynajmniej wystarczająco skorumpowany, żeby oddać hołd kłamstwu, że ‚my’ jesteśmy dobrzy a ‚oni’ są źli, nawet jeśli to my dokonujemy właśnie i wspieramy największą zbrodnię przeciwko nim”.
Paradoks polega na tym, że nawet domagając się nałożenia sankcji na Izrael za ludobójstwo, wciąż uznajemy – jak wspomniana petycja – że „cywilizowany świat nie może tej sytuacji dłużej tolerować”. Czyli wciąż to my [i nasi polityczni liderzy] reprezentujemy cywilizację, my jesteśmy miarą moralności w polityce międzynarodowej, my pilnujemy standardów. To jest właśnie bardziej szalone niż niejeden głos „radykałów”. Niestety, jeśli Gaza cokolwiek udowodniła to właśnie całkowitą moralną kompromitację takiego myślenia. Bo to „cywilizowany świat” nie tylko toleruje, ale aktywnie wspiera dokonywaną od dwóch lat masakrę Gazy.
Polityczna kooptacja Palestyny
Wróćmy na chwilę do deklaracji Macrona i Starmera, bo w konkretach i one ukazują całkiem inne oblicze niż to, które można wziąć pochopnie za dowód „przełomu”. Prezydent Francji zapowiadając uznanie państwa palestyńskiego stwierdza przy okazji: „Musimy zarazem zagwarantować rozbrojenie Hamasu, objąć ochroną i odbudować Gazę. Wreszcie, musimy zbudować Palestynę jako państwo, zagwarantować jej żywotność i dopilnować, żeby akceptując swoją demilitaryzację i w pełni uznając Izrael, przyczyniła się ona do zwiększenia bezpieczeństwa w regionie”.
Wtóruje mu premier Wielkiej Brytanii, który również oprócz zapowiedzi zdecydowanego (po dwóch latach) działania, zastrzega jednak, że uzna państwowość Palestyny „jeśli rząd Izraelski nie podejmie zdecydowanych kroków w celu zakończenia przerażającej sytuacji w Gazie, nie zgodzi się na zawieszenie broni i nie zobowiąże do długoterminowego i trwałego pokoju w ramach rozwiązania dwupaństwowego”. Czyli jeśli Izrael spełni te – przyznajmy niezbyt wygórowane – warunki, angielski rząd Palestyny nie uzna? Ważniejsze są jednak dalsze słowa jego deklaracji: „Tymczasem nasza wiadomość do terrorystów z Hamasu pozostaje niezmienna i jednoznaczna. Muszą natychmiast uwolnić zakładników, podpisać zawieszenie broni, oddać broń i zaakceptować, że nie będą odgrywać żadnej roli w rządzeniu Gazą”.
Istota obu tych deklaracji jest nad wyraz symptomatyczna. Oto pod pozorem sprzeciwu wobec polityki Izraela rozwija się projekt politycznej pacyfikacji Palestyny. Dlaczego to Hamas ma złożyć broń i wyrzec się udziału we władzy, a Izrael jedynie przestać masowo mordować Palestyńczyków? Dlaczego to europejscy przywódcy, współwinni ludobójstwa, mają decydować, kto będzie rządził w przyszłości dzisiejszymi ofiarami? Dlaczego skutkiem prowadzonej przez ludobójczy reżim polityki ma być pełne uznanie izraelskiej państwowości przez pokrzywdzonych? Jak można uznać za trwały pokój rozwiązanie dwupaństwowe przy gwarantowanej „demilitaryzacji Gazy”? Czemu nie znajdujemy tu postulatu demilitaryzacji Izraela, odejścia Netanjahu z polityki czy czegokolwiek, co budowałoby chociaż pozory symetrycznej odpowiedzialności obu stron?
Wygląda na to, że reanimacja fikcji „rozmów pokojowych” i „dwupaństwowego rozwiązania” ma za zadanie przede wszystkim postawienie Hamasu pod pręgierzem opinii publicznej. Skoro kraje europejskie już się zreflektowały i przystąpiły do osi Dobra, już tylko Hamas wydaje się upierać przy swoich radykalnych i niezrozumiałych postulatach. Wystarczy tylko obalić terrorystów a wszystko wróci do normy. Czytaj: będziemy kontrolować całą Palestynę, zachowując twarz humanitarnych rozjemców, chociaż przez cały czas na wszelkie możliwe sposoby – militarnie, ekonomicznie, dyplomatycznie, informacyjnie – wspieraliśmy ludobójstwo Gazańczyków. To jest normalność, o jaką toczy się teraz walka na europejskich salonach.
Podobne tony wybrzmiewają w Deklaracji z Nowego Jorku, podpisanej m.in. przez przedstawicieli Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii, Włoch i kilku innych krajów spoza Europy. Choć jest to dokument o wiele poważniejszy i zawiera bardziej szczegółową wizję rozwiązania dwupaństwowego, również zawiera wymóg „oddania przez Hamas władzy w Gazie i oddania broni Autonomii Palestyńskiej”. Biorąc pod uwagę, że deklaracja Macrona pojawiła się w ramach korespondencji z prezydentem Mahmoudem Abbasem, można domniemywać, że jest to jego ofensywa mająca na celu unormowanie sytuacji za pośrednictwem międzynarownego nacisku. Problem tylko w tym, że wiarygodność władz Autonomii – np. pacyfikującej protesty na Zachodnim Brzegu w imieniu władz okupacyjnych – nie wygląda najlepiej, a sama propozycja jest po prostu jawną próbą przejęcia pełnej politycznej kontroli nad Palestyną przez państwa zachodnie. Z pominięciem woli mieszkańców Gazy i bez najmniejszych sankcji na Izrael poza koniecznością zaprzestania obecnej akcji eksterminacyjnej. Powiedzieć, ze to hipokryzja to nic nie powiedzieć.
Triumf humanitarnego kiczu
Z pewnością podatnym gruntem dla takiej politycznej ofensywy będzie odrodzona moralna świadomość opinii publicznej na Zachodzie, znów pogodzonej ze swoim wysokim mniemaniem na własny temat. Dzięki zbiorowej reanimacji sumień uda się być może zrekonstruować poczucie jedności opartej na humanitarnym współczuciu, wspólnej moralnej płaszczyźnie porozumienia. Wystarczy tylko oczyścić ją z jakiejkolwiek polityki, świadomości historycznej, realnej moralnej odpowiedzialności a „Gaza” stanie się znów jednym z wielu „tragicznych wydarzeń”, na które wzruszeni Europejczycy patrzą z doskonale wypreparowanym przejęciem, niepomni swojego w nim współudziału. Bez powiązania z innymi procesami, bez wizji realnych politycznych interesów, bez ideologicznej ramy ludobójstwo ulotni się ze zbiorowej świadomości szybciej niż nastała w niej obecna faza współczucia. Im bardziej opinia publiczna zadowoli się powrotem do abstrakcyjnej przestrzeni moralności, tym łatwiej rządzącej nami oligarchii będzie kontynuować dzieło zniszczenia.
Zobaczycie, jeszcze wszyscy razem, trzymając się za ręce, zbudujemy w Gazie „humanitarne miasto”.