Aura i duchy

Tekst towarzyszący wystawie Sebastiana Pawlaka "Mapy", w Komunie Warszawa.

„Śnienie to drugie życie. (…) Jakieś podziemia rozjaśniają się z wolna, a z nocy i cienia wynurzają się blade, uroczyście nieruchome postacie zamieszkujące te otchłanie. Potem zaczyna się spektakl, nowe światło ogarnia i porusza te dziwne zjawy – otwiera się dla nas świat Duchów” – tak zaczyna się opowiadanie Gérarda de Nervala Aurelia, czyli śnienie i życie. Dzieciństwo – to właśnie tę otchłań Sebastian Pawlak przemierza radośnie i swobodnie, może dlatego, że nie jest w tym całkiem sam. W końcu dzieciństwo jest trochę jak sen, z którego definitywnie już się obudziliśmy i nie bardzo pamiętamy, co właściwie było w nim naszym przeżyciem.

Zaczyna się to, jak każda podróż, od znalezienia mapy. A dokładniej: nałogowego skupowania starych map w Internecie, w antykwariatach, gdziekolwiek. Są to mapy fizyczne, polityczne, aktualne i nieaktualne, teraźniejsze i historyczne. Format szkolny, co wydaje się kluczowe, bo ten przedmiot-fetysz funkcjonuje niewątpliwie jak talizman kierujący artystę w stronę minionych szkolnych doświadczeń. Pawlak jest aktorem i te momenty przymusowych występów przy tablicy, gdy przed całą klasą trzeba z pamięci wyrecytować listę dorzeczy Wisły albo wskazać stolicę egzotycznego kraju z pewnością utkwiły mu w pamięci. Być może naznaczyły ją na tyle, że teraz egzorcyzmuje je w teatralnych spektaklach; eksponuje się profesjonalnie i systematycznie, w ramach obowiązków zawodowych.

Ale mapy są tylko podłożem, nie wyznaczają ani trasy, ani skali podróży, które odbywa Pawlak w swojej sztuce. Jego praca polega na ich całkowitym zamalowaniu, pokryciu feerią wielobarwnych obrazów stworzonych w różnych technikach i okolicznościach. I tu pojawia się kluczowy wymiar tej praktyki: spora część umieszczanych na tym podłożu obrazów to przechwycone produkcje córki, która w ten sposób użycza artyście materiału do dalszej obróbki.

Artysta układa z nich montaże, całe atlasy zjaw i duchów, których początek bierze się z najbardziej prozaicznej aktywności dziecka, które ma czas, by „sobie porysować”. Odnaleźć tu można potwory i księżniczki, Jezuska ze świętych obrazków i pokolorowane kucyki, rozbuchane kompozycje florystyczne i bohaterów znanych kreskówek, emblematy rodzicielskich zakazów i dorosłych jako tajemnicze i niepokojące zjawy. Wszystkie te elementy właśnie zjawiają się tu kreśląc na tych zamalowanych mapach całkiem szalone psychogeografie. Pawlak jawnie eksploatuje wyobraźnie swojego dziecka, podkrada mu pomysły i przetwarza na własną modłę, ale i jest wierny sugerowanym przez nie tropom, śledzi coś, czego nie jest w stanie do końca zrozumieć. Staje się po części dzieckiem swojego dziecka: urzeczony nieskrępowanym wizualnym językiem i świadomy urzeczowienia, którego jako dorosły nie jest już w stanie odwołać.

Atlasy Pawlaka mają w sobie coś psychodelicznego, jakby wyrastały z długich sesji medytacyjnych, dzięki którym umysł dorosłego wyzwala się z przyzwyczajeń, schematów i ograniczeń narosłych wraz z procesem dorastania. Ale i korzysta z tej dojrzałości, bo kompozycyjnie są to prace niezwykle przemyślane i w swym szaleństwie bardzo metodyczne. Pełno tu też zasłon, kotar, draperii, kurtyn, które sprawiają, że wszystkie te cząstkowe obrazki na zmianę pojawiają się i znikają, eksponują i umykają spojrzeniu. Czyj to trans? Czy nie jest to halucynacja rodząca się z wielogodzinnego współbycia, dzielenia czasu z wrażliwością i uwagą dziecka? A więc trans domowego ogniska? Odlot prozaicznej zabawy i codziennej krzątaniny?

Pawlak nie szuka powrotu do dzieciństwa. To zbyt proste. Owszem, poszukuje aury dzieciństwa, chce się w niej zatopić, ale robi to tak jakby był świadomy, że – jak pisał Walter Benjamin – aura jest zarazem bliskością i dalą, bliskością czegoś, co zasadniczo odległe i niedostępne. Jak mieć kontakt z dzieciństwem? Dziecko go nie ma, bo jest dzieciństwem. Dorosły ma go tylko przez zaprzeczenie, nostalgię albo symptomy nieprzerobionych traum i introjekcji, straconych złudzeń i złamanej naiwności. Poprzez współpracę z córką, dzielenie z nią terytorium wyobraźni Pawlak nawiązuje kontakt również z własnym, oddalającym się dzieciństwem. Obcość dziecka, jego odrębność, pozwala zaś pochylić się – ba, zbliżyć – do minionego czasu własnych dziecięcych inicjacji.

W tych atlasach nie chodzi więc o powrót, ale o uwolnienie, a może o wspólne emancypowanie się z okowów dziecięco-dorosłego niezrozumienia. O solidarność z dzieciństwem tak utraconym po przebudzeniu do dojrzałości, jak i wytracanym właśnie przez dziecko w szczytowej formie jego estetycznej suwerenności. I jeszcze o wyznaczenie granic kraju, którego wprawdzie nie ma jeszcze na mapie, ale który zjawia się niczym dobry duch i pozwala być przez jakiś czas razem wolnymi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *