Manewry ducha

O tym jak wmanewrowano nam umysły w wojnę i jaką "smutną wiedzę" można z tego czerpać.

Filozofia uczy nas nieufności wobec rzeczy,

 które wydają się oczywiste. Natomiast propaganda 

dąży do tego, byśmy przyjęli za pewnik rzeczy, 

które powinny wzbudzić nasze wątpliwości.

Aldous Huxley[1].

        

Trwają właśnie największe od lat manewry NATO, również na terytorium Polski. Kryptonim: „Steadfast Defender”. Po Europie przechodzi nowa fala paniki, że już za chwilę, po Ukrainie, Rosja napadnie na całą Europę. Trochę to niezrozumiałe, bo zarazem wszystko, co w tych mediach można wyczytać to, że Ukraina radzi sobie świetnie. Putin w wywiadzie z Tackerem Carlsonem, który wbrew powszechnym egzorcyzmom oglądają i komentują wszyscy, zapytany o to czy ma plany najazdu na Polskę powiedział, że absolutnie nie, chyba, że to Polska zaatakuje pierwsza. Ponaglany dodał, że wojna z NATO jest „absolutnie wykluczona”[2]. Na podstawie tych wypowiedzi, a jakże, polskie media ostrzegają przed rychłym aktem agresji ze strony Rosji! Macie wrażenie, że coś tu się nie klei? To tylko część większej całości. „Niezłomny obrońca” to bowiem nic w porównaniu z manewrami, na jakie od dwóch lat wystawione zostały umysły europejskich (i szerzej zachodnich) obywateli. 

Jak nie pokochałem III wojny światowej

Nikt nie chce wojny, dopóki nie wybuchnie. Od 24 lutego 2022 roku opinia publiczna w moim kraju została tak wiele razy „przekręcona”, że dziś jak stara nakrętka chodzi już we wszystkie strony bez żadnych hamulców. Już nie mówię, że z dnia na dzień liberalna elita pokochała chłopców z Azowa, którzy zamawiają hurtem po pięć piw, tak jak hurtem pragną pozbyć się wrogów białej rasy. Chociaż przyznam, że uczynienie z nich obrońców demokracji – w kraju, w którym właśnie delegalizowano wszystkie partie opozycyjne i wszystkie niezależne media – jest wydarzeniem historycznym. Nie wiem tylko czy historia osądzi je tak, jak teraz sądzą gorliwi wykonawcy tej operacji. Znów to tylko jedna, choć wysoka, fala na całym wzburzonym oceanie bzdury, w której uczymy się pływać od dwóch lat.

Od samego początku tego sztormu nie mogę wyrzucić z głowy sceny z filmu Róża Luksemburg Margarethe von Trotty. Wybucha I wojna światowa i ku zdumieniu głównej bohaterki, SPD popiera rosnący w kraju militaryzm. W sekwencji, o której myślę Róża wraz z Clarą Zetkin żegnają idących na front przyjaciół i przyglądają się w osłupieniu maszerującym rekrutom. Clara mówi: „Wszystko, co żywe w sercach młodzieży tonie w brudnym bagnie nacjonalizmu. Wszyscy zostali złożeni w ofierze. Nie mamy już partii, Różo. Musimy zrezygnować”. Na co Luksemburg, w przypływie historiozoficznej wręcz świadomości odpowiada: „Claro, chcesz się odizolować od całej ludzkości?”

Trudno nie podzielać dziś zdumienia bohaterek nie potrafiących uwierzyć, że ich lewicowi towarzysze w mgnieniu oka „kupili” retorykę, którą całe życie z zapałem zwalczali. Od 2022 roku to samo dzieje się na całym Zachodzie, który nagle zjednoczył się wokół idei sprawiedliwej wojny i nakazał wszystkim bez wyjątku przestrzegać dekalogu nowej wiary. Jednak stojąc z boku, w tej grupce niedobitków, którzy jak ja nie mogą do końca pojąć co się stało, trudno nie widzieć w tym dowodu zbiorowego szaleństwa. Zwłaszcza, gdy w międzyczasie, zamiast oddawać się rozkoszom nowej mistyki, postanowiło się jednak tego i owego o tym konflikcie dowiedzieć.

Pamiętacie dyskusję – ba, awanturę! – o Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, gdy PiS odwoływał jej pierwszego dyrektora, Pawła Machcewicza? Pamiętacie oburzenie, gdy prawicowi recenzenci profesora narzekali, że stworzona w placówce ekspozycja niewystarczająco akcentuje „hartowanie się charakterów”[3] dzięki wojnie? No więc dziś wynurzenia Piotra Semki bledną przy facebookowych wpisach najbardziej postępowej części inteligencji, która pod Ukraińską flagą przeszła metamorfozę w czułych kochanków wojenki i jej cnót. Naprawdę trudno stać obok tej procesji prowojennych haseł, argumentacji i sloganów i nie pomyśleć, że ma się przed oczami korowód jakichś mrocznych Saturnaliów. Słynne i nieco już wyświechtane słowa z wiersza Szymborskiej, że „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”[4] nabierają dziś smutnego, bardzo smutnego wydźwięku. Okazuje się, że gdy tylko zabije odpowiedni werbel wszystkie umysły zbiją się znów w jedną masę i będą gadać bezmyślnie to, co podpowie im władza. Nawet jeśli oznacza to wysłanie ich samych w podróż ku otchłani z biletem w jedną stronę. Polacy wciąż boją się wojny, ale te polskie „elity”, jakże kochające przeglądać się w tym słowie, wydają się nią wręcz zachwycone. A więc to nie ludzka natura, to propaganda.

Nawet lewica zaczęła recytować, ostatnio ustami Anny Górskiej z Razem, obowiązkowy w tych wypadkach wierszyk o „naiwnym pacyfizmie”[5] tych, którzy postanowili nie mieć natychmiastowej amnezji i zachować odrobinę spójności swoich przekonań. Tego rodzaju przekonania są oczywiście „dokarmiane przez ugrupowania związane z Rosją”, bo jak ktoś nie pokochał wojny i nie chce zniszczenia świata w konfrontacji z największą potęgą nuklearną na świecie, to musi na pewno odczuwać słabość do ustroju, tradycji, aktualnego rządu i polityki oficjalnego wroga. Trzeba być przecież dokarmianym przez obce siły, żeby nie chcieć umrzeć ku chwale kontrahentów amerykańskiego wojska! 

Dlaczego dyskredytuje się dziś „naiwny pacyfizm”? Co w ogóle oznacza ta fraza? Jest jasne, że nie chodzi tu o jakiś specjalny typ pacyfizmu, który można by określić tym słowem, w przeciwieństwie do np. pacyfizmu „dojrzałego”, „rozważnego”, nienaiwnego w każdym razie. To zabieg propagandowy mający utrwalić skojarzenie między jakimkolwiek pacyfizmem a naiwnością czy niedojrzałością. „Naiwny pacyfizm” to po prostu każdy dyskurs przeciwko wojnie. Tak samo w mainstreamowym dyskursie działa fraza „skrajna lewica”. Słowo to oznacza każdą lewicę, która nie pada natychmiast na kolana przed liberałami, gdy ci wołają na apel. W obu przypadkach wytwarzamy autorytet terminu przeciwnego nie nazywając go. No bo co jest przeciwieństwem pacyfizmu? A co przeciwieństwem lewicy? Dzięki temu zabiegowi bycie za kontynuacją wojny może uchodzić za opcję umiarkowaną i odpowiedzialną, a najbardziej szalone neoliberalne ekscesy za poważną ekonomię chroniącą przez lewackimi mrzonkami. Efekt jest oczywiście taki, że to przeciwnicy eskalacji muszą się tłumaczyć z naiwności (i następnie, oczywiście, z ukrytego putinizmu), a nie ci którzy twierdzą, że intensyfikacja wojny w magiczny sposób rozwiąże stojące u jej źródeł problemy. 

Jak to jest, że najtęższe umysły mojego pokolenia nie są w stanie przeniknąć tak debilnej propagandy a nawet same ochoczo ją powtarzają? Jak to jest, że gremia wyćwiczone w dekonstrukcjach wszelkich zmurszałych porządków nie zadały sobie trudu przeniknięcia tak ordynarnych technik pijarowych? A może to po prostu dowód na to, że myślenie zawsze ostatecznie przegra z jego uwarunkowaniem i to najwyraźniej w umysłach pogrążonych w ekstazie swojej rzekomej wolności? W końcu w tym wyścigu ku zagładzie świata na zwycięzców poszczególnych etapów czekają całkiem atrakcyjne nagrody. Tyle, że zamiast autentycznego stanu wyjątkowego, rewolucyjnego karnawału, o których polska lewica potrafi gadać do znudzenia, mamy tylko huczny bankiet sponsorowany przez NED, zbrojeniówkę i jeszcze niedorżnięte niską oglądalnością korporacyjne media. To ku chwale oligarchii jest to święto, oligarchii, która po stratowaniu wszystkich elementów realnej społecznej tkanki i doszczętnym zrujnowaniu politycznych dyskursów zajęła się teraz ekstrakcją resztek naszego człowieczeństwa.

Dwie ludzkości

Jakby tego wszystkiego było mało, od jesieni zeszłego roku mamy jeszcze konflikt na Bliskim Wschodzie z podobnym do ukraińskiego potencjałem eskalacji w wojnę światową. I tu znów wyłożona na talerzu lekcja propagandy niektórym nic a nic nie daje do myślenia. A już nie da się bardziej! Gdy się spojrzy na te dwie wojny – Izraela z Gazą i Rosji z Ukrainą – a zwłaszcza gdy spojrzy się na to jak są postrzegane i opowiadane, dotychczasowe zdumienie zacznie się przekształcać w prawdziwy zawrót głowy. Wydaje się bowiem, że te dwie sytuacje w opinii publicznej na Zachodzie zamieniono miejscami, jeśli chodzi o ich realny wymiar, rozwój i sens. Przy okazji można też nauczyć się, że w jednym świecie istnieją tak naprawdę dwa światy, a przynajmniej dwie ludzkości.

Palestynę postrzega się jako miejsce zbrojnej konfrontacji dwóch armii, Ukrainę jako całkiem bezbronną ofiarę agresji. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Cokolwiek się myśli o tym konflikcie nietrudno chyba przyznać, że Ukraina dysponowała w 2022 roku armią silniejszą niż każda armia NATO za wyjątkiem USA i w trakcie konfliktu (a także przed nim) korzysta obficie z zasobów „najpotężniejszego sojuszu na świecie”. Gaza nie ma nawet oficjalnej armii (bo Palestyna nie ma statusu państwowego) a zbrojne ramię Hamasu – choć wspierane przez Iran i Katar – składa się z ugrupowań partyzanckich, działających w warunkach izraelskiej blokady nałożonej w 2007 roku. Oba konflikty różni od siebie wszystko. W Ukrainie trwa walka dwóch armii na wyniszczenie, która przypomina chyba najbardziej okopy I wojny światowej. Rozmiar strat, szczególnie po stronie ukraińskiej jest gigantyczny, ale obejmuje jednak głównie żołnierzy. ONZ potwierdziła jak dotąd – po dwóch latach wojny – śmierć ponad 10 tysięcy cywili (choć zapewne okaże się ich więcej). W Palestynie w ciągu czterech miesięcy liczba zabitych cywilów jest ponad trzykrotnie wyższa a i tu pewnie okaże się niedoszacowana.

Nie piszę o tym po to, żeby minimalizować powagę ofiar wojny w Ukrainie, która przyniosła już z pewnością kilkaset tysięcy zgonów (choć o obiektywne i wiarygodne szacunki jest z oczywistych względów trudno). Uważam jednak, że należy się temu przyglądać, żeby zrozumieć charakter danego konfliktu a tym samym widzieć jego realne stawki. Tymczasem w mediach zachodnich dominuje wizja, zgodnie z którą Putin dokonuje w Ukrainie ludobójstwa, atakuje co popadnie, żeby wybić Ukraińców co do jednego, natomiast Netanjahu dzielnie walczy z wrogą i zagrażającą bezpieczeństwu jego kraju, uzbrojoną po zęby armią. Skoro brygady Hamasu zagrażają samemu istnieniu państwa izraelskiego muszą być co najmniej tak silne jak tamtejsze wojsko. Obie te narracje są po prostu nieprawdziwe. To w Gazie mamy do czynienia z ludobójstwem, którego celem jest oczyszczenie terenu z arabskich mieszkańców wraz z wszelkimi śladami lub gwarantami ich przyszłej bytności takimi jak szkoły, szpitale czy urzędy. W Ukrainie natomiast toczy się wojna precyzyjna i taktyczna, w której oczywiście dokonuje się zbrodni wojennych i zabija cywili, ale nie to jest jej celem. Każda wojna jest okropna, dlatego powinno się zrobić wszystko, żeby do niej nie dopuścić. Ale żeby to zrobić nie należy wierzyć baśniom, które opowiadają nam Ci, którzy na wojnach zarabiają – finansowo, politycznie czy strategicznie.

Czy to nie ciekawe, że ofiarom tak jednostronnej opresji z jaką mamy do czynienia w Gazie nikt nie wysłał jeszcze pocisków, karabinów ani nawet nie kupił Bayraktara? Ci sami politycy i te same medialne postaci, które przez półtora roku biły na alarm w związku z Ukrainą nagle milczą jak zaklęte. Więcej, zachodnie rządy na czele oczywiście z USA dostarczają broń, oferują pomoc dyplomatyczną i osłonę medialną oprawcom uciszając zarazem głosy sprzeciwu rozwijając bezprecedensową kampanię cenzury i zastraszania zarówno w Internecie, jak i w tzw. „realu”. Wie to każdy, kto ośmielił się napisać na Facebooku, że bombardowanie dzieci i głodzenie całej populacji odciętej od świata Gazy jednak nie przypada mu do gustu. Albo wybrał się na demonstrację na ulicach Berlina czy Paryża. 

A propos manewrów jakim poddana jest na co dzień nasza psychika warto zaznaczyć, że jeśli komuś z Was nie podobają się takie działania albo nie czujecie się zachwyceni strzelaniem przez izraelskich snajperów do dzieci albo kobiet niosących białe flagi to dlatego, że jesteście antysemitami. I powinniście się wstydzić tak samo jak wówczas, gdy nie zapomnieliście co mają naszyte na mundurach albo wytatuowane na ciałach chłopcy z Azowa. I z tego wstydu właśnie wzniesie się strzelisty gmach europejskich wartości, których bronimy wspólnymi siłami przed chordami barbarzyńców i autokratów. Gmach wybudowany przez elity, które nigdy niczego nie muszą się wstydzić.

Krótko mówiąc, na Zachodzie mamy prawa człowieka, ale tylko dla niektórych ludzi. Konkretnie dla tych, których lubi CIA albo akurat używa do sobie znanych celów, którymi wszakże lepiej się zanadto nie interesować. Innym można, jak robią to izraelscy politycy wobec Palestyńczyków w przypływie jakiejś niesamowitej psychotycznej energii, po prostu odmówić prawa do istnienia. Nie brakuje jednak i takich, którzy rozpoznając udział zachodnich państw w ludobójstwie mieszkańców Gazy wciąż chcą wierzyć, że w tym samym czasie te same kraje i ci sami przywódcy naprawdę troszczą się o los i dobrobyt Ukraińców. Niestety, nie można zarazem stać na baczność i w rozkroku. Tymczasem polityka międzynarodowa Stanów Zjednoczonych jest tak zogniskowana na niesieniu demokracji w innych krajach jak europejski kolonializm był zogniskowany na zbawieniu dusz rdzennej ludności podbijanych ziem. Wiara, że aktywnie asystując przy ludobójstwie Palestyńczyków można wciąż rozliczać innych z respektowania praw człowieka jest bardziej bezczelna albo bardziej naiwna niż wszelkie możliwe odloty pacyfizmu.

Kodeks bez etyki

Istnienie tych wszystkich obłędnych sprzeczności w dyskursie publicznym naszych krajów jest możliwe dlatego, że przez lata aktywnie odzwyczajono nas od domagania się wyjaśnień, logicznych argumentów czy wiarygodnych dowodów na cokolwiek. Przecież dopiero co zamordowano milion Irakijczyków w wojnie wydanej w oparciu o jawnie niedorzeczne argumenty i kłamstwa. I wówczas też wszystkie polskie (nie tylko) elity, wszystkie moralne i intelektualne autorytety niemal jednogłośnie tę wojnę poparły, powtarzając wyssane z palca argumenty Departamentu Stanu zapominając o obowiązku ich krytycznej oceny. Zdziwilibyście się jakie znakomitości odnaleźć można na tej liście: Michnik, Lem, Bartoszewski, Miłosz, nawet Edelman, który nazwał wówczas pacyfistów „podnieconymi kretynami”[6]. Dziś te same gazety i te same telewizje powtarzają te same prowojenne zbitki myślowe i retoryczne triki na korzyść tych samych co wtedy interesów. I trzeba być bardzo naiwnym – albo chcieć być bardzo naiwnym – żeby tego nie dostrzegać.

Podstawą każdego kolejnego cyklu tego szaleństwa jest przekonanie, że my tu, na Zachodzie reprezentujemy po prostu jakiś moralny biegun przyciągania i nic co robimy – ani historia kolonii, ani historia Zagłady – nie jest nas w stanie z tego poczucia wytrącić. Fiodor Dostojewski napisał kiedyś, że „jeśli Boga nie ma – wszystko wolno”, co w swych niegdyś błyskotliwych analizach Slavoj Žižek postanowił odwrócić stwierdzając: „jeśli Bóg istnieje wszystko wolno”. To właśnie figura absolutnego Dobra zwalnia nas z jakichkolwiek ograniczeń dając do ręki niebezpieczne narzędzie przekonania o własnej nieomylności. Opisując aktualne manewry na naszych biednych umysłach należałoby powiedzieć coś jeszcze innego: jeśli istnieje Diabeł, nam wszystko wolno. A Diabeł, jak wiadomo, mieszka dziś na Kremlu, a wcześniej przebywał w Bagdadzie, Belgradzie, Damaszku czy Tripoli kreśląc szlak dokładnie pokrywający się z trajektorią instrumentalizacji praw człowieka dla ochrony interesów światowego mocarstwa. 

A jak już się ma wybranego diabła można w niego wyprojektować wszystkie swoje najskrytsze i najokrutniejsze fantazje w nadziei, że będą one skutecznie przesłaniać świadomość konsekwencji własnych czynów. Widać to po tym, co też nawypisywano w zachodnich mediach o zbrodniach Hamasu 7 października 2023 roku. To naprawdę katalog niesamowitych uniesień twórczych umysłów funkcjonariuszy hasbary, które zresztą krok po kroku okazują się nie mieć pokrycia w rzeczywistości[7]. W odniesieniu do Rosji i wszystkiego, co rosyjskie też uruchomiono bezprecedensową kampanię delegitymizacji. Już i tenisiści i piłkarze i pianiści i murarze są odpowiedzialni zbiorowo za wszystko, o co oskarży się Putina i jego diabelską świtę. A my tu w wolnym świecie nie mamy nawet prawa oglądać mediów rosyjskich tak bardzo mamy się pryncypialnie różnić od uwięzionych w rządowej propagandzie Rusków. I przelana przez nasze rządy krew żadnych barw nie hańbi, nikogo nie zawstydza.

Za tym antyrosyjskim szaleństwem, które w Polsce dosięgło nawet dezerterów z tamtejszej armii, stoi oczywiście argument z równi pochyłej. Nie wolno normalizować niczego, co rosyjskie, bo wówczas wyglądałoby to tak, jakbyśmy tu na Zachodzie zgadzali się na zbrodnie i łamanie praw człowieka. Ale przecież właśnie zgadzamy się na zbrodnie i łamanie praw człowieka w Palestynie! Ba, finansujemy je i wspieramy na wszelkie możliwe sposoby! Nie ma obawy, że jak pozwolimy Netanjahu dokończyć jego ludobójcze przedsięwzięcie, to nauczymy go nie przejmować się konsekwencjami i robić co tylko chce? Czy nie stworzymy innym zachęty do łamania prawa międzynarodowego, jeśli przykładnie nie ukarzemy takich przedsięwzięć? Jakim cudem w tym przypadku – podobnie jak przy nielegalnych wojnach USA – ta zasada magicznie znika z dyskursu publicznego? Tymczasem nasze rządy tłumią na ulicach europejskich miast protesty przeciw zbrodniom Izraela i odmawiają finansowania działającym w Gazie organizacjom humanitarnym tocząc zarazem żarliwe dyskusje czy można dziś, czy przystoi! pisać „Rosja” z wielkiej litery albo słuchać Czajkowskiego! Najwyraźniej istnieją po prostu państwa, które – jak dziś Izrael, USA czy Ukraina – nawet zabijając niewinnych ludzi czynią dobro. Trzeba się z tym pogodzić i nie być naiwnym. Tak, kochani, kiedy rozum śpi dla takich manewrów naprawdę sky is the limit!

Głęboko wstrząsające jest to przekonanie o własnej moralnej wyższości, jaka charakteryzuje dziś zachodnią opinię publiczną. Niezachwiane nawet przez najbardziej odrażające okrucieństwo jakie czyni się rzekomo w naszym imieniu. Ten rodzaj całkowitego odcięcia od realności charakteryzuje społeczeństwa pogrążone w zbiorowej psychozie a ta jest doskonałym gruntem pod naprawdę niesmaczne owoce. Tę niebezpieczną formację nazwałbym moralizowaniem bez moralności. Moralizowanie polega na tym, że zawsze staje się w miejscu Dobra i ogłasza jego przedstawicielem. Konieczne jest więc znalezienie kogoś odpowiedzialnego za całe Zło. Kogoś, kto obsłuży pozycję czarnego charakteru w manichejskim scenariuszu, wypierającym jakąkolwiek świadomość historyczną, myślenie strategiczne czy po prostu przewidywanie możliwych konsekwencji różnych decyzji i wydarzeń. Liczy się emocja nienawiści do tego Zła, która ma starczyć za całą etykę i jedyną wskazówkę do działania. Wystarczy, że nienawidzisz Putina a reszta grzechów zostanie Ci odpuszczona z automatu. Wystarczy, że potępisz Hamas a dalej możesz robić co Ci się żywnie podoba! Tyle mówiło się swego czasu o etyce bez kodeksu, tymczasem to czym dysponujemy dziś w przestrzeni publicznej to kodeks bez żadnej etyki. Mówiąc inaczej – propagandowy skrypt realizowany na autopilocie.

Moralność każe w sytuacji konfliktu myśleć przede wszystkim o tym, jakie działania mogły lub mogą zminimalizować ilość ludzkiego cierpienia. Zaleczyć je albo nawet mu zapobiec. Oznacza to jednak konieczność ograniczenia na chwilę upajania się własnymi emocjami, kultywowania swojej urojonej „czystości” i zastanowienia nad tym jak w realnym świecie można doprowadzić do poprawienia sytuacji. I powiedzmy sobie szczerze: ostatnią taką szansą w Ukrainie były rozmowy pokojowe na początku konfliktu, które zerwały Stany Zjednoczone i Wielka Brytania a rząd ukraiński pod wpływem namowy lub szantażu tę decyzję zaakceptował[8]. I to samo na Bliskim Wschodzie: moralnym rozwiązaniem było przyznanie Palestyńczykom państwa, czym Zachód nie tylko nigdy na serio nie był zainteresowany (nie mówiąc o Izraelu), ale wręcz robił wszystko, i robi nadal, żeby do tego rozwiązania nie dopuścić.

Selektywne łzy

W więzieniu umarł Alexei Nawalny i jest to niewątpliwie smutna wiadomość. Obiegła świat w mig i to jak wygląda jej droga też jest smutne i pouczające, ale z innego powodu. Od kliku dni wszyscy po nim płaczą i wszyscy zdają się robić to w poczuciu moralnego obowiązku. I w porządku, szkoda człowieka. Nikt nie powinien ginąć w więzieniu w taki sposób. Ale nie zastanawia Was skąd się wzięła aż taka zbiorowa jednomyślność, tak doskonałe zestrojenie w emocjonalnych reakcjach całego niemal rodzimego komentariatu? I to w krajach tak głęboko podzielonych i zróżnicowanych jak nasze? I po kim albo po czym w istocie płaczemy, gdy płaczemy po Nawalnym? I jak? 

Po pierwsze, wszyscy oczywiście od razu wiedzą, że zrobił to Putin. Wszyscy. Od razu. Na całym Zachodzie w oficjalnych przekazach nie poświęca się minuty na dyskusję czy ta wersja wydarzeń ma w ogóle sens. Wiemy i już. Ja nie twierdzę, że znam jakąś inną koherentną wersję wydarzeń albo że wierzę w oficjalne oświadczenia rosyjskich władz. Ale w łzy zachodnich polityków też nie wierzę i jak oni po kimś tak teatralnie płaczą zaczynam mieć, jak to się mówi, second thoughts. Pomyślmy: po co Putin, na miesiąc przed wyborami, które bez wątpienia wygra miałby zabijać polityka, którego już w kraju skutecznie spacyfikował? Nawalny od dawna nie przekraczał w rosyjskich sondażach (również tych niezależnych) 2% poparcia, więc idea, że miałby być jakimś realnym zagrożeniem dla reelekcji obecnego prezydenta jest mitem.

Więc po co? „Żeby pokazać innym, że protesty się nie opłacają” powiedzą nasi zasłużeni dziennikarze. Ale naprawdę sytuacja w Rosji wymaga akurat teraz udowadniania tego, że kwestia ciągłości władzy jest rozstrzygnięta? Czy rosyjskie społeczeństwo znajduje się w stanie jakiegoś rewolucyjnego wrzenia, które należy brutalnie uciszyć? Przecież w tych samych tytułach prasowych pisze się nieustannie jacy to Rosjanie są apatyczni w obalaniu swojego rządu i jak bardzo okazali się oporni w realizacji napisanego dla nich u nas scenariusza. Jeśli już komuś ta śmierć, mówiąc cynicznie, by się opłacała, to krajom zachodnim, które w obliczu przegrywanej przez Ukrainę wojny i problemów z przegłosowaniem jej dalszego dozbrajania (o wywiadzie z Carlsonem nie wspominając) potrzebowały mocnego dowodu na to, że Diabeł wciąż się z Moskwy nie ruszył. A Nawalny może nie był politykiem bardzo popularnym w Rosji, ale na Zachodzie wszyscy uważają go za postać wielkiego formatu. W końcu film dokumentalny o nim dostał Oscara!

Ale w naszych warunkach „debaty publicznej” nie da się zadać takich pytań. Po prostu nie ma dyskusji tam, gdzie wszyscy myślą to samo, nawet jeśli prawdą jest – jak mówił klasyk – że wówczas nikt tak naprawdę nie myśli. Czy nie jest zastanawiające, że wszyscy ci politycy, którzy wszystko od razu wiedzą dalej nie mają pojęcia – po kilkunastu miesiącach! – kto wysadził Nord Stream 2? Jak to się dzieje, że aktywiści klimatyczni obrzucający zupą obrazy Moneta też nie wiedzą, kto odpowiada za największy wyrzut metanu do atmosfery w całej ludzkiej historii? Czy nie dziwne wydaje się to, że nigdy nie protestują pod bazami militarnymi, mimo iż to Pentagon jest największym na świecie emiterem gazów cieplarnianych?[9]  

Z Nawalnym i otaczającym go nimbem jest jeszcze jeden problem. Nie trzeba spędzić wielu miesięcy na kwerendzie bibliotecznej, żeby zauważyć, że czynienie z niego nowego Nelsona Mandeli jest cokolwiek… osobliwe. I że lament nad nim teraz wymaga dość giętkiego kręgosłupa. Jako polityk tworzył bowiem przekaz skrajnie nacjonalistyczny, by nie powiedzieć rasistowski, a na temat muzułmanów wypowiadał się w taki sposób, że chyba nawet Grzegorz Braun, a już na pewno Krzysztof Bosak, zastanowiłby się parę razy zanim by to dziś powtórzyli[10]. Ta skrajnie islamofobiczna postawa wywołała zresztą spore kontrowersje w gronie broniących Nawalnego organizacji praw człowieka, które na pewien czas zawiesiły nawet nazywanie go „więźniem sumienia”[11]. Nagranie rozmowy jego współpracownika z agentem MI6, w której wspomina się o 20 milionach dolarów rocznie na „masowe protesty, inicjatywy obywatelskie i propagandę” też rzuca osobliwe światło na działalność Nawalnego[12], podobnie jak udostępnione przez Wikileaks materiały pokazujące, że jego organizacja była finansowana przez NED[13]. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że ten absolwent Yale Jackson School of Global Afffairs współpracował z Zachodem w celu obalenia władz Rosji. Ciekawe jak analogiczna postawa zostałaby potraktowana w USA albo w innym kraju zachodnim. I wcale nie wiem, czy gdyby Nawalny faktycznie przejął władzę w Rosji czułbym się bardziej bezpieczny. Rozumiem, że jako zwolennik Rosji dla Rosjan mógłby przysłużyć się wymarzonej przez Zachód „dekolonizacji” tego kraju (nazywanej w ten sposób, żeby zachodnie elity mogły dośnić swój sen o moralnej wyższości do końca), ale czy ktoś się kiedyś zastanawiał co by to oznaczało w praktyce? Naprawdę chcielibyście wojny domowej – etnicznej, religijnej i regionalnej – na terenie kraju o największym arsenale nuklearnym na świecie? To byłby Irak do dziesiątej potęgi. 

Żeby była jasność, bo w tych naszych umysłowych manewrach nigdy nie wiadomo, nie zamierzam zakładać tu koszulki z napisem „nie płakałem po Nawalnym”. Z pewnością ten człowiek wykazał się nie lada odwagą i zdobył na ogromne ryzyko. Ale reprezentował odrażające poglądy i odrażającą polityczną tradycję, z którą nikt przyzwoity nie powinien mieć nic wspólnego. Nie wiem jak można lamentować nad wyczynami Brauna w polskim sejmie czy przestrzegać przed rosnącą w Europie falą ksenofobii a następnie czynić z Nawalnego nowego Ghandiego. No ale nie takie już salta i fikołki miało się okazję obserwować w ostatnim czasie.

Chciałbym przypomnieć tu odruchowym lub zawodowym płaczkom naszej przestrzeni medialnej i społecznościowej nad kim żeście kochani nie płakali. I zastanowić się, choć to w sumie oczywiste, dlaczego. Nie płakaliście po Julianie Assange’u, choć mieliście na to mnóstwo czasu, bo ten założyciel Wikileaks za swoje dziennikarstwo siedzi w więzieniu bez sądu już całą dekadę. Nie płakaliście po Gonzalo Lirze, bo ten obywatel USA, który zgnił w ukraińskim więzieniu za krytykę rządu Zełeńskiego mówił rzeczy, z którymi się pewnie nie zgadzacie. Nie płakaliście po Pablo Gonzalezie, choć ten hiszpańsko-rosyjski dziennikarz siedzi w polskim areszcie bez sądu od dwóch lat, bo oskarżono go o szpiegostwo na rzecz Rosji, a takich oskarżeń nie ma co u nas nawet sprawdzać. Nie płakaliście też, w każdym razie nie w takiej skali, nad 88 dziennikarzami, których zamordowała izraelska armia w ciągu nieledwie paru miesięcy masakry w Gazie. Ta lista jest o wiele dłuższa i sam nie znam na pewno wszystkich nazwisk i nie płakałem wtedy, kiedy było trzeba. Tak właśnie jesteśmy trenowani na tych wzniosłych manewrach zbiorowego ducha.

W wydanej przed rokiem antywojennej książce, nawiązującej wprost  do Abecadła wojny Bertolta Brechta, Alexander Kluge wspomina o imponującej inkluzywności łez. „Zdolność do płaczu jest czymś wspaniałym. Wskazuje, że pochodzimy od zwierząt morskich. Bo tylko one potrafią przenieść z wnętrza na zewnątrz słone płyny. Umiejętność upłynnienia tego, co w nas skamieniałe stanowi też podstawę wszelkiej muzyki. Rdzeniem muzyki jest lament, pieśń żałobna”[14].Tak, lament powinien otwierać nas na cierpienie nie tylko wszystkich bliźnich, ale nawet na trud całej natury, która milcząco znosi dziejowe katastrofy. To element naszej powinności wobec tego, że się z niej wywodzimy. Kluge dodaje też, że owa zdolność do lamentacji, do szczerego żałowania innego, który pogrążył się w cierpieniu jest „miejscem, w którym obecny w nas zarówno płynny żywioł jak i kamień – kamienne serce – spotykają się ze sobą”[15]. Stawką każdego płaczu jest więc to czy uda się w nim rozmiękczyć, upłynnić martwotę naszego wnętrza.

A nasze łzy, wychowane na umysłowych manewrach rodzimej propagandy, stały się nad wyraz selektywne. Dlatego i płacz, jakkolwiek szczery i głęboki, dowodzić może zarazem zatwardziałości a nie płynności serca. Wybiórcze lamentacje nie są prawdziwymi pieśniami żałobnymi. Zwłaszcza, że jak się bliżej przyjrzeć płaczemy na akord zawsze nad tymi, nad którymi akurat rodzima oligarchia każe nam płakać. Nawet ukraińskich braci żałujemy w sposób zatwardziały, jeśli nie odważymy się stanąć w obronie pokoju, jedynej rzeczy, która może im przynieść realną ulgę w cierpieniu. I puszczamy mimo uszu argumenty amerykańskich polityków o tym, jak bardzo ich walka za nas się opłaca, jak świetną jest „inwestycją”[16]. Jeśli upajamy się własnym płaczem lamentujemy dla siebie, a nie dla innego. Dlatego dziś trzeba płakać nie zamykając oczu, lecz uparcie wpatrując się w otaczającą nas rzeczywistość. Tymczasem wydaje się, że żadna ilość żołnierzy czy cywilów zmarłych na frontach tej pełzającej wojny światowej nie jest wystarczająca, aby coś w nas naprawdę drgnęło i zaczęło się domagać innego świata.

Dlatego do wszystkich płaczących dziś wybiórczo i w zgodzie z założeniami propagandy należałoby skierować prawdziwie ewangeliczne przesłanie: „Płaczcie raczej nad sobą”. Płaczcie nad własną utraconą czujnością na kłamstwa naszych rządów, nad spolegliwością wobec sprzedawców śmierci i korporacji zarabiających na nędzy i cierpieniu mas, płaczcie nad przyszłością waszych dzieci, którą ukradnie wam nowy wyścig zbrojeń, jeśli zupełnie nie przekreśli atomowa zima. Wreszcie, płaczcie nad sobą, kochani, bo zabrano Wam na dobre demokrację, a Wy machacie chorągiewką na cześć swoich oprawców. Wielki jest smutek tego czasu, skoro nikt nie będzie potrafił opłakać go na czas.


[1] Aldous Huxley, Nowy wspaniały świat 30 lat później. Raport rozbieżności, przeł. Radosław Madejski, Muza, Warszawa 2021, s. 66.

[2] Por. http://en.kremlin.ru/events/president/news/73411, dostęp 18 lutego 2024.

[3] Por. https://muzeum1939.pl/sites/default/files/pdf/d74fd99b530135d0bf2bbfbc88329031900.pdf, dostęp 18 lutego 2024.

[4] Wisława Szymborska, Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej, w: tejże, Wiersze wszystkie, Znak, Kraków 2023, s. 173.

[5] Por. https://krytykapolityczna.pl/kraj/anna-gorska-zachodnia-lewice-charakteryzuje-naiwny-pacyfizm-my-jestesmy-realistami-rozmowa/, dostęp 18 lutego 2024.

[6] Na ten temat por. Stefan Zgliczyński, Hańba iracka. Zbrodnia Amerykanów i polska okupacja Iraku 2003-2008, Książka i Prasa, Warszawa 2009, s. 113-137.

[7] Gdyby ktoś chciał się dowiedzieć, co się wówczas najprawdopodobniej naprawdę stało, zajrzyjcie do tekstu Jarosława Pietrzaka, 7 październikahttps://jaroslawpietrzak.com/2024/02/08/7-pazdziernika-2023-gaza-hamas-izrael/#more-4729, dostęp 18 lutego 2024.

[8] Piszę o tym szerzej w tekście Kto nie chciał pokoju w Ukrainiehttps://pawelmoscicki.net/esej/kto-nie-chcial-pokoju-w-ukrainie/, dostęp 18 lutego 2024.

[9] Por. https://www.motherjones.com/environment/2022/10/pentagon-climate-change-neta-crawford-book/, dostęp 18 lutego 2024.

[10] Por. https://www.youtube.com/watch?v=hT0tCSaWZ9Q, dostęp 18 lutego 2018. Na ten temat por. https://www.salon.com/2017/04/02/dictator-vs-democrat-not-quite-russian-opposition-leader-alexey-navalny-is-no-progressive-hero/, dostęp 18 lutego 2024.

[11] Por. https://www.theguardian.com/world/2023/feb/08/amnesty-international-employee-sacked-alexei-navalny, dostęp 18 lutego 2018.

[12] Por. https://x.com/GeorgePapa19/status/1758544466129064212?s=20, dostęp 18 lutego 024.

[13] Por. https://wikileaks.org/plusd/cables/06MOSCOW12709_a.html, dostęp 18 lutego 2018.

[14] Alexander Kluge, Kriegsfibel 2023, Suhrkamp Verlag, Berlin 2023, s. 121.

[15] Tamże, s. 122.

[16] Por. https://www.youtube.com/watch?v=nXJJw9MV-ak, dostęp 18 lutego 2024.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *